Niby mam 21 dni na wyprawę, ale efektywnie 20 – pamiętajmy, że muszę być w John o’ Groats 28 czerwca rano, żeby jeszcze zdążyć dopedałować stamtąd do Thurso albo Wick i złapać pociąg do Inverness, skąd mam już rezerwację na nocny do Londynu. Tak więc półmetek. Przejechałem do tej pory 818 km, cała trasa liczy około 1660, więc odległościowo jest ciut mniej niż połowa, ale Kornwalia dała mi nieźle w kość na starcie i za dzień–dwa powinienem wyrównać tempo.
Półmetek postanowiłem uczcić noclegiem pod dachem, w prawdziwym łóżku. Znalazłem na booking.com pokoik w miarę po drodze, u prywatnych gospodarzy, co kosztowało mnie £43,65. Nawet biorąc pod uwagę, że to pokój jednoosobowy bez śniadania i z współdzieloną łazienką, to i tak jest to bardzo przyzwoita cena jak na UK. Dla porównania hotele w Leeds na jedną noc bez wcześniejszej rezerwacji zaczynają się od £110. I to nawet nie chodzi o to, czy mnie stać; to jest trampowa wyprawa i odbywanie jej po taniości ma dla mnie dodatkową wartość.
Pola namiotowe zaś liczą sobie różnie. Pomijając ten przypadek, kiedy machnęli na mnie ręką, na ogół płaciłem dychę za noc, choć na jednym kempingu (tym ze Stuartem) chcieli tylko £8, a zdarzył się i taki, który zażądał £20. Prysznic też bywa dodatkowo płatny (na monety). Wczoraj zapłaciłem £10 za noc w miejscu, które ogłasza się jako „wild camping experience”: płacisz za to, że właściciel pozwala ci się rozbić na polanie pod lasem, a z udogodnień do dyspozycji jest toi-toi.
Cenami żarcia się zanadto nie przejmuję. Zajeżdżam do pubów na posiłki albo napoje, kiedy tylko mam ochotę. Czasem gotuję sobie jakieś ciepłe żarcie na śniadanie albo robię sobie herbatę, jak się rozbiję. Ale kawę piję jednak tam, gdzie mają ekspres. Kupiłem sobie przed wyjazdem rozpuszczalną nescę (kawoszy z tego miejsca z góry przepraszam) i jeszcze jej nie otworzyłem, tak ją wożę po nic. Chyba zostawię w końcu nieotwartą na którymś noclegu.
Dziś boczne drogi z niedużym ruchem, łąki, pola, wioski… i niby ładnie, ale nie bardzo było na czym zawiesić oko. Aż do momentu, kiedy obok drogi zamigotały jeziora, a niedługo potem, w Allerton Bywater, szlak odbił od drogi i przeszedł w NCN 67, wiodącą najpierw wzdłuż rzeki Aire, potem obok kanału Aire & Calder Navigation, potem groblą między rzeką a kanałem aż do samego centrum Leeds. Drzewa, szuwary, łodzie, śluzy i żadnych samochodów. To rozumiem.
W ogóle miałem skojarzenia z Bydgoszczą. Zanim pierwszy raz tam byłem, miałem w głowie hasło „Brzydgoszcz” i spodziewałem się… w sumie nie wiem czego; chyba jeszcze jednego miasta wojewódzkiego, które po transformacji podupadło. Tymczasem Bydgoszcz, przynajmniej ta jej centralna część, jest piękna. Jedźcie tam, jeśli nie byliście. Podobnie Leeds: kojarzyło mi się tylko jako ośrodek przemysłowy i miejsce powstania The Sisters of Mercy, a dostałem tętniące życiem, piękne, tęczowe miasto z deptakami, parkami i mariną, jakiej nie powstydziłby się Londyn. I woda, rzeki, kanały, mosty, wyspy.
W niedzielę po południu ma padać. Zamierzam w związku z tym wyruszyć wcześnie i zobaczyć, jak mi się będzie jechało. Gdyby miało się okazać, że przyjdzie mi rozbijać się w strugach intensywnego deszczu, to może znowu się szarpnę na spanie pod dachem. A może nie. Przygoda, przygoda!