Dziś dzień wybitnie niespieszny. Wyruszyłem około południa, pojechałem najpierw do sklepu rowerowego w Bathgate naoliwić łańcuch (warto by po ponad tysiącu kilometrów…), potem na wysokości Linlithgow odszukałem NCN 754 łączącą Glasgow z Edynburgiem wzdłuż Union Canal i ruszyłem obok kanału. Jeszcze jakiś lunch i kawa po drodze, jeszcze przerwa na dzikie poziomki (nazbierałem sobie na zapas ćwierć kubka z myślą, że kupię potem mleko i zrobię sobie koktajl poziomkowy, ale jak przyszło co do czego, to okazało się, że nie bardzo wiem, czym w warunkach bojowych zastąpić blender – no nic, mleko z poziomkami też było pyszne) i po nieco ponad 40 km dotarłem do mostu w Queensferry po 16.
Ten most robi wrażenie samym swoim ogromem i rozmachem. Mosty są właściwie trzy, poprowadzone mniej więcej równolegle; od zachodu kolejno: nowy Queensferry Crossing, z autostradą; stary Forth Road Bridge, obecnie obsługujący ruch lokalny i pieszo-rowerowy; i najstarszy, kolejowy Forth Bridge. Wszystkie mają około 2,5 km długości. Trudno było w ogóle na niego wyjechać, bo wschodni pas rowerowy był zamknięty z powodu remontu, a na zachodni nie można się dostać bezpośrednio i trzeba rower przeprowadzić przejściem podziemnym. Ale kiedy już się to uda, niesamowite jest widzieć pod sobą pełne morze – wrzynające się w ląd długą i wąską zatoką, ale wciąż morze – nawet wypatrzyłem kątem oka statek wycieczkowy.
Most jest – takie miałem wrażenie – bramą do dzikiej Szkocji. Można wprawdzie pojechać na północny wschód, do miast na wybrzeżu takich jak Dundee czy Aberdeen; ale moja trasa prowadzi na północ, przez Perth, przedostatnie większe miasto na szlaku, i dalej w stronę gór. Na pewno będzie sporo podjazdów i z każdym kilometrem coraz dziczej i odludniej. Na razie wioski i małe miasteczka.
Obozowanie na dziko jest w Szkocji legalne i zamierzam bez skrupułów z tego korzystać. Zwłaszcza gdy noc zapowiada się ciepła i bezdeszczowa tak jak ta. Rozbiłem się kilka kilometrów przed Perth, na świeżo zżętym ściernisku. Starałem się wybrać miejsce z małą ilością ostrych kłosów, ale i tak peniam, że któryś zrobiłby krzywdę materacowi, więc go tej nocy nie nadmuchiwałem. Będę spał po prostu na podłodze, bez warstwy termicznej. Powinno być znośnie.
1270 km za mną – ponad trzy czwarte trasy. Chyba to zrobię!