Dzień 4–5: O rytmie dnia i kanałach
4. Chelsfield Farm – Lewdown – Okehampton – Crediton (70 km); 5. Crediton – Tiverton – Wellington – Taunton – Dunwear (89 km)
Od kiedy rozbijam namiot na noc, nie nastawiam budzika: pozwalam się budzić światłu dnia, a organizmowi zażywać odpoczynku, ile chce. Czasem prowadzi to do takich sytuacji, jak dziś rano, kiedy otworzyłem oko o ósmej, popatrzyłem na zegarek, pomyślałem „e, jeszcze wcześnie”, zdrzemnąłem się jeszcze trochę i kiedy w końcu wygramoliłem się z namiotu, było dobrze po 10.
A wyruszyłem o 12:45. Łatwo policzyć, że toaleta poranna, śniadanie, herbata, zwijanie obozu i pakowanie zajęły mi dwie i pół godziny. Kto mnie zna bliżej, ten wie, że jestem (jak głosi napis na moim tiszercie) „NOT A MORNING PERSON”. Kiedyś bym się obwiniał za guzdranie, ale teraz podchodzę do tego filozoficznie. Skoro tyle to trwa – no to trwa i już (ADHD nie pomaga, za to wiele wyjaśnia). Równie dobrze mogę uznać to za daną i uwzględniać w planowaniu. Cieszę się, że mam spokojne trzy tygodnie na pokonanie tego dystansu i że nikt nie musi na mnie czekać. A może jutro zrobię wszystko szybciej? Kto wie?
Poczyniłem natomiast jedną modyfikację w planie dnia. Dotychczasowe odcinki newslettera powstawały przy okazji postojów na lunch albo kawę, wyraźnie te postoje przedłużając (napisanie tekstu, zilustrowanie zdjęciami, podsumowanie odległości, wrzucenie wszystkiego w Substacka… lekko licząc, trzy kwadranse). Dotarło do mnie, że te trzy kwadranse mogę przerzucić na wieczór, jak już się rozbiję, a w dzień zająć się jazdą. I patrzcie: prawie 90 km na dzisiejszym liczniku, mimo późnego startu, postojów i niespiesznego tempa. I nie jestem bardzo zmęczony, jak po pierwszych dwóch dniach.
Ten odcinek piszę z namiotu. W tym Soloiście nie da się siedzieć, ale leży się wygodnie i wypracowałem pozycję, w której mogę pisać zupełnie komfortowo. O sprzęcie i o tym, jak dokładnie powstaje newsletter, opowiem Wam innym razem. A teraz o trasie. Oj, było co podziwiać!
Pamiętacie, jak ostatnim razem zastanawiałem się, czym teraz wynagrodzi mnie trasa? No więc wynagrodziła deszczem. Ale to po to, żeby mi się łatwiej pokonywało podjazd przed Okehampton – po mokrym asfalcie łatwiej się wspinać. Nie było tak żle, profil wysokościowy budził przeczucie, że będzie gorzej. Kilka kilometrów przed Okehampton szlak odbił od drogi, przybrał nazwę „The Granite Way” i poprowadził do samego miasteczka wzdłuż kolejnej linii kolejowej, tym razem łączącej je z kamieniołomem Meldon Quarry.
Ta linia nie wygląda na nieczynną! Tor jest niezarośnięty, odgrodzony od szlaku, tablice informacyjne ostrzegają przed pociągami. A w którymś momencie widok otwiera się nagle i jedzie się wiaduktem rozpostartym nad porośniętą lasem kotliną. Robi wrażenie.
Za Okehampton pofałdowanie trasy wyraźnie zmalało. Mam nadzieję, że tak już zostanie. W którymś momencie złapałem się na tym, że jak pod górkę jest z rzadka a nie cały czas, to biorę ją bez problemu i traktuję raczej jako urozmaicenie niż upierdliwość. (Z RZADKA, powiedziałem. Czy bogowie perci i wądołów mnie słyszą?) Do Crediton dojechałem mało uczęszczanymi, bocznymi drogami, podobnie dziś rano do Tiverton.
A potem zaczęły się kanały! Najpierw Grand Western Canal, od Tiverton przez kilkanaście płaskich kilometrów. A od Taunton prawie do samego noclegu – Taunton and Bridgwater Canal. Żadnych samochodów, żadnych podjazdów, woda, zieleń, ptaki, ważki, co jakiś czas ludzie z psami albo biegacze (innych rowerzystów mało). Mógłbym tak cały czas. Aha, jeszcze komary wieczorem, no ale trudno.
Jedyną rzeczą, na którą trzeba uważać, są przejazdy pod mostami. Tam się robi podobnie jak na londyńskim Regent’s Canal, czyli jest niezabezpieczony wąski kawałek chodnika – trzeba zawczasu zwolnić, zadzwonić dzwonkiem na ludzi z naprzeciwka (których nie widać) i się schylić. Na szczęście mostów nie ma bardzo dużo, a poza tym są urocze.
Na zakończenie pokażę Wam odpowiedź na mejla, którego wysłałem do kempingu Gnome World w Indian Queens („wieczorem na recepcji nie było nikogo i rano też nie, więc odjechałem nie płacąc, ale chciałbym się rozliczyć”):