Zrobiło się słonecznie i ciepło. Chwilami nawet upalnie. Dziś było zupełnie przyjemnie, ale prognoza na jutro mówi 29°C. Spróbuję się jutro zaopatrzyć w izotoniki rozpuszczalne w wodzie. Powinienem był o nie zadbać wcześniej, no ale trudno. Wymęczył mnie ten dzień i to nie tylko upałem. Ale o tym za chwilę.
Dziś będzie mniej zdjęć, bo duża część odcinka prowadziła po głównych drogach. Nie autostradach, co to, to nie – ale po odpowiednikach naszych dróg głównych, takich jedno- albo dwupasmowych, na których ruch jest spory, czasem zdarzają się tiry i które prowadzą przez miejscowości. Jedzie się po nich zdecydowanie najmniej fajnie ze wszystkich rodzajów dróg, po których prowadzi trasa. Na szczęście jest bezpiecznie: pasy ruchu są szerokie, tutejsza kultura jazdy – wysoka, a na sporej części wyznaczone są pasy dla rowerów. W ostatecznym rozrachunku udcinki te stanowią też zdecydowaną mniejszość. Przynajmniej jak dotąd.
Drugim rodzajem dróg są odcinki całkowicie odseparowane od ruchu samochodowego, na ogół pieszo-rowerowe kawałki tras NCN, poprowadzone a to wzdłuż kanałów, a to śladem dawnej linii kolejowej, a to przez park. Trochę już się nimi zachwycałem w poprzednich notkach (i to raczej nie koniec). Dziś były tylko dwa takie, oba niedługie, za to malownicze.
Wreszcie trzecim, najczęstszym dotąd rodzajem dróg (na oko 60–70% do tej pory) są te boczne, drugo- i trzeciorzędne, łączące wsie i małe miasteczka. Dla tych, którzy nie wiedzą, jak wygląda typowa brytyjska wiejska droga, opiszę ją pokrótce. Jest asfaltowa, ale nawierzchnia bywa często wątpliwej jakości (rzadko zdarzają się takie ordynarne dziury jak u nas, ale pozdzierany, wyboisty asfalt jest regułą). Nie ma pobocza, a obie strony często są porośnięte wysokimi krzakami. Wije się i stromo wspina albo opada znacznie częściej, niż droga główna. A przede wszystkim jest wąska, na szerokość jednego samochodu. Ruch na niej jest zaś, rzecz jasna, dwukierunkowy. Kiedy dwa auta jadące z przeciwka potrzebują się na takiej drodze minąć, to zbliżają się powoli do siebie, przystają, jeden uruchamia napęd antygrawitacyjny i unosi się na półtora metra nad jezdnię, drugi przejeżdża pod nim, ten pierwszy się z powrotem opuszcza i wszyscy odjeżdżają w swoją stronę.
Żartowałem. (Nigdy byście nie zgadli). Tak naprawdę w użyciu są mijanki. Rozmieszczone są gęsto, ale często mają postać bardzo nieznacznego poszerzenia jezdni, przez co trzeba się przytulać do krzaków albo skrajnymi kołami zjechać z asfaltu, żeby się minąć. I oczywiście trzeba bardzo uważać. Kiedy zaś samochody spotykają się tam gdzie mijanki akurat nie ma, to trudna rada, ktoś musi się wycofać.
Mimo bardzo małego ruchu, szybka, brawurowa jazda po takich drogach jest nie tyle złym pomysłem, co jest po prostu fizycznie niemożliwa. One wymuszają wysoką kulturę jazdy. Ludzie muszą współpracować, żeby dojechać do celu i żeby to w ogóle jakkolwiek działało. I działa. Nikomu się nie spieszy, kierowcy zjeżdżają na bok jak tylko mają gdzie i widzą kogoś nadjeżdżającego z przeciwka, dają sobie znaki, dziękują gestem albo sygnałami. Dotyczy to wszystkich użytkowników drogi, rowerów też. Powiem Wam, że uczestnictwo w takim ruchu uczy pokory i napełnia człowieka szacunkiem. Lubię to. Nawet mimo że miewam poparzone ramiona, bo jadę w tiszercie, a przytulić się do krawędzi trzeba, pokrzywy czy nie pokrzywy.
Wspomniałem o dwóch odcinkach bez samochodów. Pierwszy, Strawberry Trail, ciągnął się przez kilka kilometrów od Winscombe, znowu śladem dawnej kolei (nawet perony gdzieniegdzie się zachowały).
Drugi zaskoczył mnie przed samym Bristolem, kiedy szlak, prowadząc górą przez Long Ashton, nagle wjechał w imponującą kamienną bramę. do parku. Ale jakiego parku!
Okazałe angielskie parki, ogrody i tereny zielone, stanowiące ongi część wielkich posiadłości szlacheckich czy magnackich, a teraz utrzymywane przez władze publiczne lub trusty i dostępne dla wszystkich – to jest tutejsza specjalność. Taki jest choćby Windsor, taki jest też Ashton House Estate pod Bristolem. Czy raczej nad, bo rozpościera się stamtąd niesamowity widok na leżące w dole miasto. Łagodne, rozległe zbocza porośnięte trawą i drzewami. Jechalem jak urzeczony, choć byłem już mocno zziajany i głodny (obiecałem sobie popas w Bristolu, a słońce prażyło) i wspinałem się pod górkę. Nawet się zastanawiałem, po co jeszcze podjeżdżam, skoro i tak jestem wysoko.
A potem park się skończył i przejechałem przez most. Zaraz jak nań wjechałem, opadła mi szczęka, a zaraz za mostem zatrzymałem rower i wróciłem pieszo, żeby ją pozbierać z ziemi i przy okazji zrobić kilka zdjęć. Panie, panowie i osoby wolące nazywać siebie inaczej, przed Wami Clifton Suspension Bridge, przerzucony przez wąwóz na wysokości 100 m nad rzeką Avon.
Wyjechałem już z Somerset, jestem w Gloucestershire. Jutro i pojutrze czeka mnie intensywne pedałowanie, bo chcę w czwartek wieczorem być w Derby, gdzie jestem umówiony na kolejną rundę drinków pracowych. Zobaczymy, jak będzie.